Flag Counter

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Camellus z miasteczka Jankowice. Mam przejechane 5725.49 kilometrów w tym 11.89 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.27 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Camellus.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Gruzja-Azerbejdżan 2016

Dystans całkowity:11.89 km (w terenie 11.89 km; 100.00%)
Czas w ruchu:02:32
Średnia prędkość:4.69 km/h
Maksymalna prędkość:16.69 km/h
Suma podjazdów:678 m
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:11.89 km i 2h 32m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
11.89 km 11.89 km teren
02:32 h 4.69 km/h:
Maks. pr.:16.69 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:678 m
Kalorie: kcal
Rower:Łoś

Gruzja-Azerbejdżan dzień 07

Sobota, 27 sierpnia 2016 · dodano: 26.09.2016 | Komentarze 0

Noc spędziliśmy na zakręcie drogi do Omalo. Żeby uniknąć przypadkowego rozjechania przez jadące samochody w nocy, namiot oświetliliśmy migającą lampką rowerową i dodatkowo lampkami z kasków. Było bezpiecznie. Jak każdej nocy nieplanowaną pobudkę gwarantował deszcz, grzmoty i błyski. Nad ranem, gdy jeszcze leżeliśmy w ciepłych śpiworkach, usłyszeliśmy gromki śpiew dochodzący z przejeżdżającego samochodu: sto lat sto lat! W pobliżu namiotu wystawiona była Polska flaga. Miły początek dnia :)
Wstaliśmy i na śniadanie zjedliśmy otrzymaną dzień wcześniej od zapoznanych wesołych upojonych czaczą Gruzinek pizzę i słodkie bułeczki :)
_DSC5128
_DSC5135
Dzień wcześniej mieliśmy już przedsmak tego, co nas będzie czekać, droga była kamienista, kręta i stroma. Głodni sukcesu i zmotywowani złożyliśmy obozowisko. Wtedy właśnie podjechał polski motocyklista. Po krótkiej rozmowie o pięknej Gruzji i wymianie doświadczeń ruszył zdobywać przełęcz.
Pogoda była przepiękna, krajobrazy jeszcze piękniejsze. Droga wiła się zboczami góry. Nawierzchnia niestety nie była przyjemna do jazdy. Kamienie, skały szuter. Mimo to dzielnie jechaliśmy do przodu. Często nachylenie drogi było tak duże że zmuszało nas do zsiadania z roweru i pchania go. Fakt, iż jechaliśmy w pełnym obciążeniu nie ułatwiał wspinaczki.
_DSC5138
Po jakimś czasie spotkaliśmy motocyklistę, z którym rozmawialiśmy rano. Jego opowieść nie była zachęcająca. Generalnie ciężko stromo, masakra. On nawet nie dojechał na szczyt przełęczy. Widział natomiast grupę rowerzystów, którzy zrezygnowali z pokonywania naszej trasy i czekających na transport przy jakiejś chatce z maszynami. Nie podłamało nas to jednak i dalej jechaliśmy - pchaliśmy rowery pod górę. Wysiłek jaki wykonywaliśmy osłodzony był przez przepiękne widoki jakie ukazywał sie nam. Za każdym kolejnym zakrętem było coraz ładniej, lasy, skały, przepaście, wodospady.
_DSC5172
_DSC5173
_DSC5186
_DSC5188
Walka z górą w takich warunkach to czysta przyjemność, jednakże w mniare upływu czasu siły zaczeły nas opuszczać. Do tego zanosiło się powoli na zmianę przepięknej pogody. W oddali na jednym z zakrętów zobaczyliśmy domek o którym opowiadał spotkany motocyklista. Postanowilismy tam dojechać i tam przenocować.Wreszcie za kolejnym zakrętem ukazał się domek techniczny. Był coraz bliżej. Pogoda gwałtownie się pogarszała.
_DSC5213
_DSC5209
Słońce zaszło za chmury, zerwał się silny wiatr. Podjechałem pierwszy do domku, na zewnątrz stał przyjazny człowiek o twarzy na której widać było trud życia w komunizmie i szczęśliwości narodów sowieckich - Gruzin Leon. Po krótkiej rozmowie ustaliłem z nim że możemy się rozbić w pobliżu. Ale pomimo iż na zakręcie stał domek wygodnego miejsca na namiot nie było specjalnie. Po krótkich poszukiwaniach uznaliśmy że najlepsze miejsce było koło pomnika upamiętniającego budowniczego drogi, który spadł w tamtym miejscu w przepaść jadąc "po pijaku" jak dowiedzieliśmy się później od Leona.
_DSC5226
Wiatr był tak silny, że trzeba było szybko powkładać sakwy do namiotu razem z Anią aby wiatr nie porwał go w przepaść. Ania rozpakowywała sakwy, ja w tym czasie kotwiłem namiot do pomnika i pobliskich skał. Zaczęło kropić, i słychać było grzmoty w oddali. Nagle zaświeciło słońce. I tyle było z załamania pogody. Kolejny raz potwierdziła się prawda, iż w górach pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Pora była dość wczesna i możnaby kontynuować jazdję, ale byliśmy już rozbici i bardzo zmęczeni, dlatego postanowiliśmy zostać w tym miejscu na noc - jak się zaraz okazało była to bardzo dobra decyzja :)
Po chwili naszym oczom ukazało się schodzące z pastwiska stado krów, nic nadzwyczajnego w Gruzji - a za nimi w przedsionku namiotu ukazała się głowa Gruzina zapraszającego nas na poczęstunek do chatki Leona. Skwapliwie skorzystaliśmy z zaproszenia. Pozbieraliśmy co mieliśmy i czym możnaby podzielić sie z gospodarzami. Były to puszka sardynek i owocowe żelki :). Gościnni Gruzini postawili na stole wszystko co mieli: ser "barani", chleb, pomidory, ogórki oraz pięciolitrowy baniak z czaczą i taki sam z winem. Do przegryzania czaczy używaliśmy słodkich orzeszków. W biesiadzie uczestniczyli dwaj pasterze obydwaj o imieniu Gregori oraz Leon gospodarz. Prowodyrem i wodzirejem był Gregori. Okazało się iż ma żonę Ukrainkę. Mówił trochę po polsku i ukraińsku ale bardzo ciężko było go zrozumieć :) używał wiele słów w gruzińskim języku. Bariera ta oczywiście w miarę parowania czaczy i wina znacząco się zmniejszała :) Zaraz na początku imprezy, gdy Leon szykował zastawę, talerz który niósł, zbił mu się. Okazało się iż w Gruzji to wróżba na przyjście na świat "malczika" - syna. Co stało się przewodnim motywem imprezy :"malczik budiet" :P
_DSC5218
Przyjaciel Gieorgija z którym tenże poganiał schodzące stado krów Gruzin o wyglądzie typowym dla bojowników z Afganistanu ( oczywiście serwowanych przez media) nie rozumiał dialektu Polsko-Ukraińsko-Gruzińskiego i tylko siedział, uśmiechał się i zasmakował w żelkach :) Drugi Gregori był przeciwieństwem swojego imiennika, bardzo dużo rozmawiał przewodził imprezie oraz wznosił uroczyste i długie toasty, Leon na początku cichy w miarę trwania biesiady rozkręcił się.
_DSC5221
_DSC5224
Biesiada była magiczna. Z elementami radosnymi, smutnymi, zaskakującymi i dającymi do myślenia. Okazało się iż Gregori miał dwie piekarnie w Dombasie na Ukrainie, ale gdy zielone ludziki Putina zaczęły wprowadzać swoje porządki i zaczęła się wojna zwinął interes, zabrał rodzinę i wrócił do Gruzji, gdzie został pasterzem. Podczas rozmowy wspominał także o wojnie z Rosją i ofiarach jakie poniosła ludność Gruzińska podczas jej trwania. Jako wodzirej Gregorii wznosił toasty. Zaczął od Boga, przodków, którym tak wiele zawdzięczamy i następne toasty były wypijane w kolejności ważności, pod koniec piliśmy nawet za wrogów czyli Rosjan. Zaczęło się ściemniać i cichy Gregori oświadczył, iż trzeba się zbierać i iść za stadem, którego byli pasterzami. Jednak wodzirej był już w takim stanie że ani myślał opuścić swoje miejsce za stołem, tak jak i reszta członków imprezy. Ania tylko mówiła nie zapijaj czaczy winem! :) Trunki były tak wyśmienite, przegryzane świeżutkim serem i owocami :) Gregori jednak był nieugięty - zapiął plecak, zwinął ukradkiem resztę żelek i zabrał się za podążającym samopas stadem krów.
Robiło się coraz przyjemniej, cieplutko i miło. Powoli "kamerzysta" stwierdzał że chce mnie opuścić, ale zarejestrował jeszcze bardzo ważną opowieść Leona. Najpierw gdy zachwycaliśmy się jego imieniem okazało się iż ma imię po Leonidzie Breżniewie :), zaraz potem opowiedział nam swoją historię. Leon nie miał przednich zębów. Wytłumaczył nam dlaczego tak było. W młodości pracował na Ukrainie w pobliżu Czarnobyla. Gdy nastąpił wybuch w elektrowni jądrowej, był kierowcą betoniarki wożącej beton do budowy sarkofagu nad reaktorem, który uległ awarii. Niesamowita historia.
W międzyczasie Gregori wodzirej przybił klasycznego gwoździa na stole, i "było wleczone" do chatki na łóżeczko :)
Mój kamerzysta także powiedział dość tych świństw i się ewakuował. Jeszce przed tymi faktami dostaliśmy zaproszenie od Gregoriego do jego domu na szaszłyki ze świni :)
Uczestnicy imprezy rozeszli się ...
I nagle kamerzysta w dramatycznych okolicznościach wrócił !!! wróciła mi świadomość w momencie gdy desperacko próbowałem utrzymać się na skraju zbocza, łapiąc się za rosnące kępki trawy i ziemię, usiłując za wszelką cenę nie spaść w przepaść, tak jak wspomniany wcześniej budowniczy drogi. Na szczęście dla mnie, miałem więcej szczęścia i wygramoliłem się na bezpieczne miejsce. Okazało się, iż w nocy zachciało mi się iść za potrzebą, ale w swojej nieświadomości i głupocie poszedłem na stronę a strona ta była za namiotem tuż nad urwiskiem. Na szczęście przeżyłem ...
_DSC5219


Imperium Romanum